1. Godzisz się z tym, że ludzie odchodzą.
Nie znam się za bardzo na uzależnieniach, ale nie jest dla mnie tajemnicą to, że można się uzależnić praktycznie od wszystkiego. Totalnie. Słodyczy, alkoholu, pracy, biegania, zbierania znaczków pocztowych, słuchania w kółko tej samej piosenki i ciasta marchewkowego po kolacji. Można się uzależniać od innych ludzi. Ale ci ludzie mogą sobie odchodzić. Tak bardzo dosłownie, że 1 listopada w ogolnej tradycji będzie stawał się ich świętem albo też uciekając z kawałkiem twojego serca, żyć totalnie obok Ciebie. Jedno i drugie boli, ale jedno i drugie się dzieje. I nawet jeśli jesteś tym szczęściarzem, który teraz w swoim własnym mieszkaniu po powrocie z pracy trzyma za rękę tę samą dziewczynę, ktorą 10 lat temu w gimnazjum zapraszał na swoją pierwszą randkę w życiu, a cała Twoja bliska rodzina jest w komplecie, to dobrze jest mieć gdzieś z tyłu głowy, że nigdy nie wiesz, kiedy pojawi się ktoś, kto wywróci Twoje życie do góry nogami, a później stwierdzi, że nie ma na razie ochoty sprzątać. Nigdy nie wiesz, kiedy jakieś słowo i czyjś uśmiech będą ostatnim, co dzielicie. A Twoje życie się wtedy nie skończy. Bo show must go on, a Ty musisz po paczce doświadczeń znaleźć w sobie tyle siły, by starczyło Ci jej już na całą resztę dni.
2. Rozumiesz, że niespełnianie swoich oczekiwań jest gorsze niż rozczarowywanie kogolwiek innego.
Możesz zdobywać satysfakcję życiową na milion różnych sposobów i póki faktycznie to robisz, wszystko jest okej. Ale jeśli robisz coś, bo boisz się kogoś zawieść lub boisz się nie wstrzelić w jakiś schemat i wreszcie boisz się po prostu zaufać samemu sobie, to wiedz, że nikomu w ten sposób nie pomagasz.
Póki nikogo nie krzywdzisz, jedną z największych prawd życiowych jest to, że… Twoje życie należy tylko do Ciebie. I musisz je przeżyć najbardziej możliwie blisko tego, co sobie wymarzyłeś. Nie dbać o strach, przed porażką czy upadkiem, nie dbać o wymysły i opinie innych, ale o to, by kiedyś, kiedy już naprawdę nie będziesz miał możliwości odhaczyć kolejnego marzenia z Twojej listy, mógł usiąść i powiedzieć: Boże, dziękuję, że wierzyłeś razem ze mną.
3. Siebie i legginsów nie oszukasz.
To trochę jak z leczeniem się. Jeśli nie wiesz, co Ci jest i idziesz w związku z tym do lekarza, to musisz zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, musisz pozwolić mu działać. Musisz pomyśleć coś w stylu: „Gościu, nie mam pojęcia co mi jest bo się na tym kompletnie nie znam, ale ufam ci, że ty się znasz.” I na przykład pozwolić się uśpić i pociąć skalpelem. A po drugie, musisz być szczery. Musisz jak najdokładniej opowiedzieć, jakie masz objawy i jak się czujesz, bo z każdym kolejnym procentem prawdy, rośnie prawdopodobieństwo na postawienie prawidłowej diagnozy przez lekarza. No chyba nie chcesz, żeby się pomylił, prawda?
Więc jak chcesz rozwiązać swoje problemy, to tutaj lekarzem jest czasem. Trzeba pozwolić mu działać i trzeba się przyznać przed samym sobą. Nawet jeśli wierzysz, że jesteś w stanie oszukiwać wszystkich wkoło, a po czasie przekonujesz się, że całkiem dobrze Ci to wychodzi, to bez powiedzenia sobie: „Tak, mam problem. Muszę coś z tym zrobić.” nie będziesz w stanie ruszyć dalej. Bo zostaniesz swoim jedynym przeciwnikiem w całej tej grze.
Tak więc, w XXI wieku, gdzie na półkach powyżej nalepek z trzycyfrowymi kwotami mogą leżeć modelujące leginsy, twoje szanse na ich oszukanie wciąż jeszcze trochę rosną i nie zabierają nadziei. Ale szanse na oszukanie samego siebie wciąż pozostają takie same. Żadne.