Przyznaję, że internetowa gównoburza o pokazanie brzucha przez Annę Lewandowską ostatecznie skłoniła mnie do napisania tego wpisu, choć tak naprawdę chodził za mną już od dawna, tylko jakoś się umiałam się do tego zabrać.
Teraz nadal nie wiem, jak to ująć, ale wiem, co chcę przekazać. Otóż nie dociera do mnie głos tych ludzi, którzy mówią, że jak to? Brzuch, forma – takie straszne rzeczy po urodzeniu dziecka? Jak można? Przecież powinna siedzieć z córeczką, powinna być dla niej najważniejsza. Zrobienie sobie zdjęcia i ćwiczenia na pewno niesamowicie przeszkadzają w rozwijaniu jakichkolwiek relacji w życiu innych!
Podejrzewam, że ci sami ludzie za jakiś czas planowaliby się odezwać, że no przecież są matki, które to wszystko godzą, wracają do formy po porodzie, a ona co? Taka fit była, a teraz tak się zapuściła? No fuj!!
Może tak. Nie jestem fanką wrzucania tony zdjęć na Instagrama, na fejsbuka i gdziekolwiek indziej. I to, że nie jestem fanką, to nawet dość delikatnie powiedziane. Ale to nie o to tutaj chodzi. Sama tańczę. Uwielbiam tańczyć. I właściwie ćwiczyć niewiele mniej, więc też to robię. Co nie zmienia faktu, że miewam – częściej niż rzadziej – dni, w które mam/miałam zajęcia, pracę, praktyki, kurs tańca, załatwienie jakichś spraw, parę obowiązków domowych i mniej domowych, a o 22 musiałam zebrać dupę w troki i pojechać na siłownię po to, żeby wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił na trening. Po powrocie zrobić sprawozdanie. Lub cokolwiek.
I okej, jestem leniwa, mimo to. Wiem, że mogłabym robić jeszcze więcej, albo zamienić niektóre mało produktywne rzeczy na te bardziej produktywne rzeczy, ale to nie jest nic, czym chciałabym się tutaj pochwalić (a wręcz przeciwnie). Za to chciałabym powiedzieć, że wiem, jak to jest, kiedy ma się ochotę zawinąć w cieplutką kołderkę i zostać tam do rana, a trzeba sobie powiedzieć „nie” i wybrać trening. Wiem, jak to jest, kiedy bywają w życiu takie dni, że smutek i rozwalenie psychiczne sięga takiego zenitu, że ruch ręką po podniesienie kubka z gorącą herbatą wydaje się być wyczynem, a trzeba sobie powiedzieć „nie” i wybrać trening. I nie, nie wiem, jak to jest, kiedy ma się małe dziecko, które wymaga opieki i uwagi praktycznie całą dobę, a trzeba to wszystko tak zorganizować, żeby gdzieś pomiędzy jedną zupką i mlekiem, a drugim jego płaczem, mieć czas na 30 brzuszków, bieganie i cokolwiek. Ale podejrzewam, że jakieś parę razy ciężej niż dwa poprzednie przypadki.
Nie oceniam tego, że ktoś z nas ma krzywy nos, odstające uszy, krótkie nogi i rysy twarzy nie w moim guście. Tak samo, jak nie oceniam tego, że jeden urodził się ze świetnymi zdolnościami manualnymi i predyspozycjami językowi, ale oceniam to, co ludzie w życiu robią i co chcą osiągać. Czy chcą pokonywać swoje małe słabości, czy mimo braku talentu, a może właśnie dzięki niemu, pracują i uczą się.
Dlatego tak samo uważam, że mam prawo oceniać, czy bez względu na to, co dostaliśmy na początku – lub nie – umiemy być wytrwali. Zadbać o swoje żywienie i formę. Wkomponować to w swój styl życia. Odmówić sobie czasem słodyczy. Ćwiczyć charakter. Przebiec dwa kilometry więcej niż było w planie. Zatańczyć jedną piosenkę więcej.
Naprawdę jesteśmy w stanie powiedzieć, że ktoś jest pusty? Bo w przeciwieństwie do tych „niepustych” ma siłę i samozaparcie codziennie rano wstawać 2 godziny przed pracą, po to, żeby pobiegać? Bo potrafi zorganizować sobie czas i pojechać na rower w trakcie całego dnia spotkań z klientami? Bo wie, że dobra figura to taka sama ciężka praca jak każda inna? Naprawdę dlatego?
Jeśli pomiędzy swoją pracą i całą resztą życia, masz siłę i wytrwałość do tego, żeby ćwiczyć i dbać o swoją formę, to według mnie zasługujesz na „Szanuję to, co robisz”, nie mniej niż ten doktorant, który kończy dzisiaj o 3 w nocy swoje badania, ósmy tydzień z rzędu.
_______________________________________________________
Znajdź mnie też tutaj 😉