mariacka
4

Wcale niczego nie wygrałaś.

Jeden z tych już nudnych klasycznie piątkowych wieczorów na Mariackiej. Najpierw pub, później klub. Najpierw starzy znajomi, później nowi znajomi. Ten sam schemat. Lecz tym razem z tym ostatnim punktem jesteś mądrzejsza. A przynajmniej masz taką nadzieję.

Masz na sobie krótką prosta granatową spódniczkę do połowy uda, które przylega do Twoich nóg i tyłka tak samo idealnie jak czerwona bluzka z trzema starannie zapiętymi guziczkami. Twoje długie blond włosy opadają swobodnie, pilnujesz, by nie zakryły pięknego uśmiechu, który masz zamiar utrzymać przez cały wieczór. Według niektórych koleżanek wcale nie wyglądasz rewelacyjnie, bo teraz w modzie są czarne kiecki, a czerwony jest zbyt wulgarny. Ale to nie szkodzi. Bo one nie wiedzą, że Ty jesteś dziś pewna siebie, a nie modna.

Zamawiasz owocowe piwo i chwytasz słomkę. Później kolejne. I jeszcze jedno. Na koniec przyprawiasz dwoma szotami. Już wiesz, na co możesz sobie pozwolić. Przecież nie jesteś tutaj pierwszy raz. To idealna dawka, przy której masz możliwie najlepszy humor przy możliwie przyzwoitej normie kontroli.

Po północy grzecznie jak Kopciuszek zamawiasz taksówkę powrotną. Nie dlatego, że nie możesz zostać dłużej. Po prostu tak postanowiłaś, wychodzisz. Żegnasz Go uśmiechem, który musi pokonać prawie całą długość lokalu. Teraz wyszedł na zewnątrz tylko na chwilę, żebyś nie musiała czekać sama na podjeżdżającą taksówkę. Zakładasz granatowe rękawiczki i widzisz, jak On zamienia kilka słów z kierowcą, a chwilę później samochód odjeżdża. A kilka kolejnych chwil później siedzicie na przeciwko siebie, w innym pubie.

Wiesz, że to był dobry ruch. Wiedziałaś to od początku. Teraz rozmawiacie, tak samo naturalnie jak patrzyłaś na Niego wtedy gdy wychodziłaś. On coraz częściej łapie Twoje spojrzenie, a Ty pozwalasz mu wygrać w grze, kto wytrzyma dłużej. Ale tylko spojrzenie, bo dzisiejsze spotkanie skończysz Ty. Popatrzysz wtedy na niego jeszcze raz, przytulisz i pozwolisz się pocałować. Pozwolisz, by Jego dłonie odbiły swój kształt na Twojej talii i oddasz telefon ze swoim kontaktem. Uśmiechniesz się, jak uśmiecha się ktoś, kto właśnie daje Ci prezent.

I wtedy On już wie. Wie, że to On wygrał dzisiaj Ciebie.

I nie odwrotnie.

  • Wiesz co, ten tekst zostawił mnie niemą. Bo jak mogłabym na niego zareagować? Jest po prostu do bólu prawdziwy i chyba nie ma dziewczyny, która nie czułaby się choć raz w życiu tak, jak to opisujesz. Zastanawiam się, co musiałaby zrobić ta dziewczyna, żeby wygrać. Wziąć drugą taksówkę spod drugiego pubu? Zostawić mu numer telefonu po to, żeby potem nie odbierać jego połączeń? Nigdy nie byłam dobra w te klocki. Ani pewna siebie, ani modna. Nie wiem. 🙂

    • Ej, też nie jestem dobra w te klocki! Ani pewna siebie, ani modna! 😀

      Ale ogólnie to tutaj akurat miałam odwrotny przekaz – chodziło mi o to, żeby dziewczyna znała swoją wartość i zdawała sobie sprawę, że w takiej sytuacji jak ta, to facet powinien się cieszyć, że ją poznał, a nie ona, że poznała Jego. To znaczy… no… oboje powinni się niby cieszyć, ale generalnie miała to być „przestroga” przed tym, żeby nie traktować faceta jak nie wiadomo jako cudowną wygraną na loterii, bo wtedy my będziemy dla niego tylko byle zdrapką z promocji. I dać mu poczuć, że to on ma w rękach coś cennego.

      Nie chcę burzyć Twojej interpretacji, bo zdaję sobie sprawę, że tekst jest trochę niejasny, wiec i taka tu pasuje, ale pierwotnie miałam taką, jak napisałam wyżej

  • W relacjach damsko-meskich mamy ciągłą grę…Nie wiem, może jestem staroświecka, ale ja nie lubię jak wszystko jest pewne, oczywiste od poczatku. To taka forma przyjazania trzeba się szanowac w nowym znaczeniu. On odesłał taksówkę, a ona może fajnie popatrzeć mu w oczy..i co z tego wyniknie? To się okaże