Gdybym miała stworzyć ankietę opisującą najbardziej dyskusyjne problemy społeczne, to w moim top5 znalazłoby się pytanie: „Jak, Twoim zdaniem, powinno się podchodzić do życia?”, a w odpowiedziach: a) asekuracyjnie, b) zawsze iść na całość. Myślę, że miałabym mało wyników, a sporo komentarzy w stylu: „A gdzie opcja c)? Co z półśrodkami?”
I wtedy powiedziałabym to, co napiszę tutaj dzisiaj. Opcja c) jest jak dziekanki na moim wydziale. Nie ma i nie będzie. Bo w życiu też nie ma półśrodków, a tam, gdzie są, zawsze kończy się to źle. A później jest słynne: płacz i zgrzytanie zębów.
Sama trochę śmieję się z siebie. Zawsze byłam raczej za tymi bezpiecznymi rozwiązaniami. Powiedzieć coś tak, żeby wyrazić swoje zdanie, ale nie obrazić, nie urazić, nie to i tamto. Zrobić coś tak, żeby się nie zaangażować, ale żeby było. Pójść gdzieś tak, żeby być, ale żeby też za późno nie wrócić. I odejść tak, żeby powiedzieć „żegnaj”, ale żeby móc jeszcze wrócić.
Teraz wiem, że wszystko, co robimy, musimy robić w wersji A lub B, bo każda inna to tylko tymczasowe rozwiązanie i przyczepianie sobie do nóg kolejnych kul z napisem „Może kiedyś”, a później dziwienie się, że wciąż stoimy w miejscu – kiedy mamy tych kul tak wiele.
Wiem, że czasem żadna z tych opcji nie jest idealnie dobra. Ale nigdy nie jest też gorsza od którejkolwiek innej. Bo sztuka decyzji to rezygnowanie z jednej rzeczy po to, żeby dać szansę drugiej. Jeśli się o coś staramy, to nie mamy wątpliwości, że jedyną właściwą drogą jest robienie wszystkiego, co się da, by to zdobyć. Bo przecież nie mamy nic do stracenia – i albo odpuszczamy całkiem, albo próbujemy i ryzykujemy. Ale dziwnym trafem, jeśli coś zostawiamy, to to, że powinniśmy to również zrobić po całości, nie jest już takie oczywiste. I tym sposobem wpędzamy się w niejasne sytuacje, dni czekania i nadziei, półzwiązki, półrelacje i generalnie półżycie.
Więc za najlepszą radę dziś uważam powiedzenie: Nie bój się. Po prostu nie. Jeśli odpowiada Ci to, co jest – okej. Ale kiedy wiesz, że musisz odejść, bo tak zdecydowałaś, bo źle się czujesz z obecnym stanem rzeczy, to zrób to porządnie. Powiedz drugiej osobie, o co chodzi, dlaczego nie chcesz kontynuować relacji, wstań i pójdź w swoją stronę, nie odwracając się i nie zabierając ze sobą tabliczki „Może kiedyś”. I nie licz na nic, absolutnie nic.
Bo wcale nie powiem teraz, że to jest właśnie ten moment, kiedy ta druga osoba nagle zrozumie, co traci, wstanie, wybiegnie za Tobą i Cię zatrzyma. Powiem wręcz, że stawiam więcej niż 50% na to, że prawdopodobnie tego nie zrobi.
Za to jednocześnie stawiam mocne 95% na to, że ktoś, kto to kiedyś zrobi, sprawi, że każda poprzednia pozostawiona na śmietniku tabliczka „Może kiedyś” przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
_______________________________________________________
Znajdź mnie też tutaj 😉