Ludzie o większym ilorazie inteligencji mają większą skłonność do depresji. Inteligentniejsi ludzie są smutniejsi, bo widzą więcej rzeczy.
Do tego można dopiąć inne standardowe hasła typu „amerykańscy naukowcy odkryli” oraz „zostało naukowo udowodnione” i wszystko to razem będzie prawdą.
Tak, nie jest tajemnicą to, że inteligentniejsi ludzie mają większe skłonności do depresyjnych odczuć i zachowań, bo życie jest pełne gówna, a tacy ludzie lepiej to dostrzegają. Usłyszałam to też nie raz od innych osób, a szczególnie w pamięć zapadło mi dwóch znajomych – obojga uważałam za naprawdę bystrych facetów.
Dlatego też długo siedziało mi to gdzieś w pamięci i przemyślałam sprawę po swojemu. Doszłam do wniosku, że w życiu są trzy takie poziomy postrzegania szczęścia.
Pierwszy to bezwarunkowe pozytywne podejście do wszystkiego, reprezentowane przez ludzi, których wszystko cieszy i którzy szczerze nie rozumieją tego, jak ktoś mówi „Życie jest podłe. Nie widzę sensu.” Dla nich słowo „sens” nie jest istnieje. A jeśli tak, to kończy się gdzieś na piwie w sobotę przez telewizorem.
Dla nich bycie kimś szczęśliwym nie jest też niczym trudnym. Bo nigdy nie musieli się o to starać. To po prostu leży w ich naturze. Nie zapracowali na to.
Drugi to szeroko rozumiana depresja. Może niekoniecznie jako zdiagnozowana choroba, ale okres w życiu, gdzie zaczyna się dostrzegać beznadziejność. Gdzie widzi się, że gdyby dało się zmaterializować słowa „ufam Ci”, które powiedziało się kilku zajebiście ważnym osobom w Twoim życiu, to teraz można by je spokojnie wykorzystać jako alternatywę do najtańszego papieru toaletowego. Gdzie dociera do nas to, że gdyby piosenkę „Bumerang” Ewy Farnej (według niej wszystko, co dobrego dajemy od siebie, do nas wraca) przedstawić w dwóch słowach i dodać do nich procenty, to koło „naiwności” byłoby 90%, koło „przypadku” 5%, a zagubione 5% zawędrowałoby koło „faktów”, przy czym miałoby bardzo niewyraźny i jasny kolor.
Drugi sposób to szersze patrzenie, gdzie na bokach jest mnóstwo zła, niesprawiedliwości i łez, bo to się po prostu w życiu na tym świecie zdarza i będzie zdarzać.
A trzeci poziom to… powrót do pierwszego, przy jednoczesnym dostrzeganiu całej zawartości drugiego. To umiejętność bawienia się życiem i dostrzegania pozytywnym rzeczy przy jednoczesnej świadomości całego szajsu, który nas otacza w jakiejkolwiek postaci.
To coś, co możemy w sobie wypracować. To coś, czego nie dostajemy tak po prostu jak ktoś na „pierwszym poziomie”, ale coś, co osiągamy poprzez ciężką pracę nad samym sobą. Najtrudniejsza radość bo „radość pomimo”.
Ale też najwięcej warta. I jeśli wypracujemy sobie ją właśnie idąc poprzez taką drogę, to odebranie jej – będzie trudniejsze niż cokolwiek.
PS Absolutnie nie chciałam, żeby ten post zabrzmiał protekcjonalnie. To tylko moje przemyślenia, które ubrałam sobie w „trzy poziomy” tak metaforycznie do rozdzielenia poszczególnych stanów w życiu, przez które według mnie sporo osób przechodzi. I w których niestety za dużo osób zatrzymuje się na tym drugim, bo wspięcie się na trzeci jest trudne i wymaga wysiłku, a wszelkie internetowe źródła utwierdzają w przekonaniu, że drugi poziom jest fajny, bo świadczy o Twojej inteligencji. A nie ma sensu zepsuć sobie życia w imię ślepego przekonania o własnej wyższości, opartego na … tychże badaniach.
_______________________________________________________
Znajdź mnie też tutaj 😉