Jednym z fajniejszych momentów w życiu jest ten, w którym myślisz sobie tak naprawdę „Albo żyjesz, albo się boisz.”
Tamta domówka była całkiem zwyczajna. W przeciwieństwie do dziewczyny, za którą bezradnie wodziłeś wzrokiem od dwóch godzin. Bałeś się, że jak zagadasz, to Cię wyśmieje. Albo to Ty się zawiedziesz i jej obraz jako niesamowitej osoby w Twojej głowie zastąpi ten bardziej przeciętny i prawdziwy. A przecież nikt z nas nie lubi się rozczarowywać.
Zagadałeś długo później. Owszem, nie wyszło. Właściwie to nie wyszła ani Twoja gadka, ani ona … jakoś tak nie wyszła. I wiesz, co się stało? Nic, kompletnie nic się nie stało. Życie toczyło się dalej, oprócz tego lekkiego niesmaku, że zmarnowałeś tyle czasu na życie w iluzji, że może jednak. Zamiast od razu ją zabić i przejść do rzeczywistości.
Później wiedziałeś, że już nigdy tak nie zrobisz. Bo albo żyjesz, albo się boisz.
Teraz wiesz, że możesz iść na egzamin, na który uczyłeś się godzinę wcześniej – bo jedyne, co tracisz, to chwilę czasu, która może okazać się dla Ciebie totalnie szczęśliwa. Możesz wyjechać za granicę, nieumiejąc języka, możesz próbować robić to, w co nikt nie wierzy, że się nadajesz. Możesz mieć tak cudowną dziewczynę jak chcesz. Ale na to wszystko musisz pracować i ciągle trochę ryzykować. Tak zwane out of comfort zone. Codziennie, regularnie.
Mam koleżankę. Powiedzmy, że to Karolina. Pewnie każdy z Was poznał gdzieś taką. Jest ładna. Bardzo ładna. Robi w życiu milion rzeczy, i każda z nich dobrze jej wychodzi. Gdzie nie trafi, to sobie poradzi. Ma śliczny uśmiech i nie sposób nie chcieć spędzać z nią czasu. Karolina jest po prostu kobietą sukcesu – ale „nieosiągalna” to kompletnie nie o niej. Jest też świetną girl next-door.
Karolina ma tez byłego chłopaka. Nie są ze sobą już prawie trzy lata, ale wciąż czasem się spotykają. Zdarza im się wyskoczyć na kiepskie sushi albo dobrą pizzę, ale trochę częściej zdarza im się jednak szybki seks na tylnych siedzeniach jego nowego BMW, a czasem jej lśniącego Audi.
Za każdym razem Karolina szybko wraca do normalności – nigdy nie zawaliła żadnych zawodowych spraw przez swojego prywatne. Jest profesjonalistką i podnosi się po każdym takim zatruciu emocjonalnym.
Ale… po co?
– Czy ty serio nie sądzisz, że zasługujesz na kogoś o wiele lepszego? – pytam jej kiedyś, przeżuwajac czipsy.
– Chyba tak…? – odpowiada lekko niepewnie, i jej oczy odbiegają na chwilę w dal.
– To idź po to!
– Nie… – potrząsa głową. – Nie umiem.
– Jak to „nie umiesz”? – pytam szczerze zdziwiona. – Nie znam drugiej tak zdeterminowanej osoby, Ty zawsze idziesz po swoje.
Uśmiecha się lekko i niewyraźnie.
– Nie umiem odpuścić.
I wtedy już wiem. Już wiem, że jeśli nauczysz się walczyć, to będzie dopiero początek.
Bo walczyć to rozbudzać nadzieję, to ryzykować i gdzieś w środku wierzyć, że ustrzeli się swoją małą szóstkę w totka.
A odpuszczać… odpuszczać trzeba się dopiero nauczyć. Bo odpuszczać to zabijać swoją ostatnią nadzieję. I robić to świadomie.
Odpuszczać to umierać w środku, a na zewnątrz wciąż żyć tak samo.
Odpuszczać to sztuka.
_______________________________________________________
Znajdź mnie też tutaj 😉