dziewczyna
0

W jego myślach. #2

>> Poprzednia część

Całkowicie tracę poczucie czasu. Bolą mnie kąciki ust od uśmiechania się. W tej jednej chwili myślę sobie, że warto było przejść tyle szlaku, żeby znaleźć się tu dziś wieczorem. Siedzi mi się tak dobrze, że nie mam najmniejszej ochoty, żeby wstać i iść po kurtkę, mimo że robi się coraz zimniej, a ciepło wypalającego się ogniska już nie wystarcza.

Idę przez pusty ośrodek, delektując się przez chwilę czasem samej ze sobą. Chyba potrzebowałam tego na chwilę, żeby ochłonąć od ciągłych śmiechów i przekrzykiwania się na ognisku. Biorę kurtkę, ciesząc się, że nie muszę jej nigdzie szukać, tak jak robię to zazwyczaj.

Wychodzę na korytarz, szybkim krokiem zmierzając w stronę wyjścia. Zapalam światło i widzę znajomą twarz.

– Rany, Mateusz…

– Przestraszyłem Cię?

– Dosyć – odpowiadam cierpko.

Przez chwilę patrzymy się na siebie w milczeniu. Nerwowo się do niego uśmiecham, za chwilę ganiąc się w myślach za swoją dziecinność.

– Myślałem, że idziesz już spać – przerywa ciszę.

– Przyszłam tylko po kurtkę – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Mogłem Ci dać, jakbyś powiedziała.

– Tym razem pójdę w swojej – próbuję się uśmiechnąć naturalnie i zaczynam schodzić po schodach w dół. Gaśnie światło.

– No kurdeeee – wyrywa mi się głośno do Mateusza.

– To, że studiuję elektronikę, jeszcze nie znaczy, że przejąłem wszystkie skrzynki w tym hostelu.

Szukam po omacku włącznika światła, naciskam kilka razy, nic się nie zmienia. No tak, brakło prądu.

– Włamałeś się do skrzynki z bezpiecznikami? – nie odpuszczam.

– Ty tak serio?

– Tak. – Boję się, że dam się nabrać, więc idę w zaparte. W tym momencie Mateusz kładzie jedną rękę pod moimi kolanami, drugą na tyle pleców i za chwilę znajduję się u niego na rękach, intuicyjnie obejmując go za szyję.

– Jak miałem to zrobić, skoro mam zajęte ręce? – śmieje się. Dla zasady demonstruję, że próbuję się wyrwać, chociaż nie jestem pewna, czy o to mi chodzi. – Jakbym był twoim chłopakiem, to może być mi tak nie utrudniała… chociaż – śmieje się ponownie i stawia mnie z powrotem na ziemi, po zejściu ze schodów i hostelu. Czuję się lżej, bo wiem, że za chwilę będziemy znów wśród innych przy ognisku.

***

Zapomniałam już o męczeniu się przy wchodzeniu pod górę, szukaniem ostatnich groszy na wodę do picia w schronisku na samym szczycie i przemokniętych butach po deszczu, który zastał nas zupełnie niespodziewanie. Pamiętam tylko najlepsze chwile i wyjazdową radość. Powrót do domu wszystko weryfikuje. Po kilku minutach mojej entuzjastycznej opowieści dowiaduję się od mamy, że nasz kot jest chory. I to poważnie. Tłumaczy mi, o co chodzi, a ja mimo że dopytuję, nie zapamiętuję nic. Dociera do mnie jedynie to, że nie wiem, co z nim będzie i ktoś będzie musiał się nim zająć w najbliższym czasie. Chyba wypada na mnie.

Mimo że „to tylko kot”, robi mi się źle. Czuję się dziwnie, wiedząc, że znów mam jakieś przykre obowiązki. Tęsknię za totalną beztroską. Tak rzadko się zdarza.

***

Dwa dni później wypadają Juwenalia. Umawiałam się z Moniką i Mateuszem, że pójdziemy na nie. To znaczy, głównie z Moniką, ale Mateusz też miał się pojawić. W sytuacji z chorym kotem nawet nie próbuję pytać o to mamy.

Dodatkowo wchodząc na fejsbuka przypominam sobie o urodzinach Klaudii. Urodzinach, na którym obiecałam być, zanim przyszło mi na myśl pchać się na studenckie juwenalia, będąc jeszcze jedną nogą w liceum.

***

– No chyba się nie wymigasz znowu? – Mama wchodzi do mojego pokoju, kiedy spokojnie siedzę z laptopem na kolanach i piję trzecią tego dnia kawę z mlekiem.

– Już wróciłaś? – dziwię się. Mama nigdy nie wraca z zakupów wcześniej niż po kilku dobrych godzinach. Byłam pewna, że oprócz podania leków kotu nie mam na głowie nic więcej.

– Ja już wróciłam, a ty dalej niegotowa.

– O czym mowisz, mamo?

– Zajmę się Leszkiem. – Leszek to nasz kot. – Od stycznia wychodziłaś z domu może dwa weekendy. – Typowy paradoks. Moi znajomi, którzy chcą gdzieś wyjść, mają wiecznie przechlapane po późnych powrotach. Ja marzę o spokojnym wieczorze w domu, a moja mama uważa, że … przecież powinnam w końcu gdzieś wyjść. Nagle przypominam sobie o Mateuszu i Juwenaliach. Postanawiam spróbować wykorzystać sytuację.

– Chodzi ci o Juwenalia? – pytam.

– Jesteś zaproszona do Klaudii. Podwiozę cię w jedną stronę. Wrócisz taksówką, dam ci pieniądze.

– Przychodzi mi do głowy kilka rzeczy, którymi chcę zaprotestować, ale sukcesywnie rezygnuję z każdej po kolei. Wiem, że to nic nie da. Skoro i tak nie zobaczę dziś Mateusza, robi mi się wszystko jedno, czy spędzę ten wieczór poza domem czy tak jak zawsze w domu. Idę pod prysznic, wybieram ciuchy i za godzinę z hakiem jestem już u Klaudii, z jej ulubionym winem kupionym w drodze.

***

O dziwo czuję się tutaj całkiem dobrze. Impreza jest dość kameralna. Po pierwszych 30 minutach czuję, że wszystko się rozkręca. Zaczynają się tworzyć mniejsze grupki osób, rozmawiających ze sobą. Ląduję w korytarzu na schodach z dwiema koleżankami i jednym kolegą. Przypominam sobie o Monice. O tym, że zazdrościłam jej, że zobaczy się dziś z Mateuszem, a teraz sama co chwilę odrywam się od towarzystwa, by odpisać na jego wiadomość, wysłaną …z domu.

Piszę, że wracam taksówką i zadziwiająco szybko Mateusz podchwyca ten temat.

Skoro nie tańczysz przed sceną, to może przyda ci się trochę ruchu?

Haha, mam wracać pieszo?

Dokładnie 🙂

Chyba nie jestem tak szalona…

A chociaż tak w połowie?

W połowie to może i tak, ale tyle chyba nie wystarczy – odpowiadam bez zastanowienia, nie przewidując, do czego zmierza.

Ja właśnie też w połowie, więc razem będziemy idealnie szaleni na ten spacer!

Co teraz?!

To była wyższa matematyka.

Wiesz co, też nie lubię się narzucać, więc możesz zdecydować… 🙂

Spoglądam na zegarek. Wyczuwam lekką irytację z jego strony i zauważam ponownie swoje głupie zachowanie, jak na poprzednich urodzinach. Nie chcę popełnić drugi raz tego samego błędu.

Bądź za godzinę z hakiem – Wystukuję na telefonie i szybko klikam „wyślij”, by się nie rozmyślić.

>>Następna część